Panie Profesorze, z firmą Anvix szkoli Pan już od ponad 13 lat, sama firma właśnie obchodzi dwudziestolecie. Czy mógłby Pan powiedzieć, jak w przeciągu tego czasu zmienił się rynek szkoleniowy? Jak zmienili się uczestnicy szkoleń?
Czas szybko biegnie – niewiarygodne, jak te lata minęły. Doskonale pamiętam początki, dziwne początkowe zajęcia, jakże odmienne od uniwersyteckich, studenckich zajęć. Dopiero po wielu treningach rozwinąłem kierunek właściwy – specyfikę psychologii menedżerskiej, która nie jest ani terapią ani teorią.
Tamtejsi uczestnicy byli znacznie bardziej spontaniczni i znacznie mniej zorientowani. Cały szkoleniowy boom dopiero się zbliżał, ludzie przyjmowali wszystko z chęcią i zainteresowaniem. Poziom pozytywnych emocji był wielki, wdzięczność i uznanie w oczach uczestników zdobywało się łatwo. Także dystans między nami a słuchaczami szybko się zmniejszał, a w efekcie wieczory po zajęciach musiały być integracyjne. Powstające więzi między uczestnikami były bardzo głębokie.
To był naprawdę pionierski, pełen przygód czas, czas kursantów prostych, pełnych chęci i dość naiwnie szukających szybkich, jednoznacznych rozwiązań menedżerskich. Trenerzy zachowywali się podobnie. Wszyscy ćwiczyliśmy z nadzieją na osiągnięcie stanów pomyślności i postępu. W znacznym stopniu tak właśnie się stało, tylko jakoś radości i zadowolenia nie ma tyle, co oczekiwaliśmy. Zapomnieliśmy, że zmienią się nie tylko nasze działania ale i nasze oczekiwania. I konteksty społeczne, polityczne, ekonomiczne… Świat i nasz kraj w początkowych latach dziewięćdziesiątych był też inny – entuzjazm nowych czasów i zmiany, oczekiwania i nadzieje, poszukiwania okazji i łapanie możliwości. W szkoleniach było identycznie.
Teraz jest znacznie więcej wymagań, mniej entuzjazmu, realistyczne oczekiwania i wyraźny wzrost wiedzy zarówno menedżerskiej jak i ekonomicznej. O, dalej wiele brakuje do pełnej orientacji, ale jednak studia, doświadczenie i lawina wszelkich możliwości edukacyjnych dają efekt – coraz lepiej wiemy, czego nie wiemy i wiemy, jak i gdzie się dowiadywać.
A konkretnie – nastąpiło wielkie zróżnicowanie poziomu wiedzy wśród kursantów. To jedno z trudniejszych zadań dla prowadzących zajęcia – tak to prowadzić, by i owi początkujący jak i zaawansowani użytkownicy danej tematyki byli zadowoleni, a nawet więcej – wynosili z zajęć pożytek.
Jak w Pana ocenie zmieniał się Anvix w ciągu swoich 20 lat?
Anvix miał znakomity początek, potem było jeszcze lepiej, potem jeszcze lepiej, a teraz jest całkiem dobrze. To firma mojego stałego partnera biznesowego Andrzeja Jani, ale dla mnie to za mało, by współpracować z Anvixem. Jestem jak Meksykanie – jeśli kogoś nie lubię, to nie ma mowy, by robić z nim jakiekolwiek biznesy. A Anvix całkiem prywatnie, całkiem po ludzku lubię. Po tylu latach człowiek się przywiązuje.
A przywiązanie jest mocą relacji – tego się nie da przeliczyć na pieniądze. To jest po prostu całkiem normalna, głęboka i ludzka potrzeba. Mieć przyjaciół z którymi się pięknie czujemy, wspieramy i kooperujemy. A biznes jest na boku tej najważniejszej dla nas wartości. Więzi przyjaźni.
A jak zmienił się sam rynek szkoleń? Jakie pozytywne a jakie negatywne zmiany Pan dostrzega?
Rynek szkoleń przechodzi ewolucję godną najwyższego uznania – do wejścia do Unii Europejskiej a także potem czymś najbardziej dla mnie krzepiącym było wyrastanie z kompleksów wobec zachodnich trenerów i centrów szkoleniowych. Zaczynaliśmy jako prowincjonalne „kołki” ale po bliższych kontaktach i uczestnictwie w szkołach prowadzonych przez „zachodnich” zaczynaliśmy trafniej oceniać siebie. Szybko przyszło dorównać, a czasem i lepiej popracować niż nasi zachodni partnerzy – trenerzy. Mieliśmy więcej pasji i entuzjazmu. Teraz jest po prostu normalnie – jak wszędzie.
Sam styl prowadzenia szkoleń jest coraz bardziej aktywny, interaktywny. Ludzie o tradycjach wykładowych nie sprawdzają się, konieczna jest szkoła zajęć pełnych ćwiczeń i brutalnie mówiąc – bezpośrednio przydatnych w praktyce. Biada teoretykom! To dla mnie – jako nauczyciela akademickiego – pewien problem, bo przecież słusznie się mówi, że nie ma nic bardziej praktycznego niż dobra teoria. Ale jednak trzeba przyjąć aktualne prawa rynku – ludzie kupują tylko to, co jest dla nich bezpośrednio przydatne. Ta reguła odnosi się też do szkoleń, i to widać w ogólnej sytuacji rynkowej.
A rynek jest bezlitosny – przyjmuje się to, co ludziom się przydaje. Pojawiły się wielkie nurty badania potrzeb – już nie wiemy z góry, co ludziom potrzebne. To trzeba zdiagnozować. Także nie wiemy, czy szkolenie im się przydało, przyniosło efekty . Więc wprowadzane są procedury oceny przebiegu (kiedyś nie do pomyślenia) i procedury efektywności zajęć. Jasne, nie jest to proste, ale wymagania takie są uzasadnione.
Jedno jest niezmiennie pozytywne – dostrzeganie i docenianie wiedzy jako czynnika konkurencji w działaniach. Wiedza to potężne narzędzie, a informacja staje się wartością wyżej cenioną niż surowce czy dobra materialne. Za wiedzę ludzie skłonni są płacić, a firmy szkoleniowe rozkwitają jak grzyby po deszczu. Podobnie jak wiele innych form zdobywania wiedzy – studia podyplomowe, roczne kursy, podwójne studia, stypendia zagraniczne, wizyty studyjne – wszystko to rozszerza ofertę edukacyjną. Trudnością nie jest to, co było – znaleźć szkolenia, trudnością jest to, co dotyczy całego rynku (łącznie z pastą do zębów) - wybrać to (firmę, szkolenie), co jest najlepsze w powszechnej zagadce relacji między jakością a kosztem.
Jakie są Pańskie prognozy dotyczące rynku szkoleń w Polsce? Co się zmieni, a co pozostanie bez zmian?
Krótko – pozostaną najlepsi, podobnie jak w innych segmentach następuje koncentracja, łączenia firm, wspólne strategie działania i gigantyczne wydatki reklamowo – promocyjne. Walka o rynek. Na szczęście rynek rośnie, a ilość i zapotrzebowanie na wiedze nie jest czymś jednorazowo możliwym do zaspokojenia. Im więcej wiem, tym bardziej zdaję sobie sprawę z tego, czego nie wiem… Czyli przyszłość jest po stronie szkoleń, dobrych i wartościowych szkoleń.
Uchodzi Pan za bardzo wymagającego trenera. Czego oczekuje Pan od uczestników szkolenia?
Wymagania na zajęciach studenckich mają konkretny wykładnik – zaliczenie i egzamin. Tam się srożę, bo nie mogę tolerować taniego cwaniactwa, reprezentowanego przez pewną grupę studentów. A na treningach jednak takiej sankcji nie ma – pozostaje tak prowadzić zajęcia, by sami uczestnicy chcieli uważać i aktywnie uczestniczyć. Stosuję np. odpytywanie, głosząc, że „repeticio est mater studiorum” czyli powtarzanie jest matką studiowania. Ktoś złapany na nieuważnym uczestnictwie jest żartobliwie zbesztany, ale jednak nawet takie taktownie i subtelnie poprowadzone dyscyplinowanie daje pewien efekt, kursanci są trochę zmobilizowani. Ale jednak w żadnym wypadku nie wyobrażam sobie poważnego egzaminowania ludzi, którzy są dorośli i dobrowolnie przyjmują rolę „ucznia” . Zakładam, że na tym poziomie jednak każdy odpowiada za siebie, ja stwarzam ofertę „pokarmu edukacyjnego” ale co komu będzie smakowało i co przyjmie, to jego sprawa. Można przyprowadzić konia do wodopoju – mówią Amerykanie – ale nie można się za niego napić.
W swojej praktyce na pewno zetknął się pan z tak zwanymi „trudnymi uczestnikami” szkoleń. Jaki jest Pana sposób na takie osoby?
Jest kilka wariantów trudnych uczestników. Kiedyś była to sympatyczna osoba prezesa czy kierownika, który od rana był na sporym rauszu i dzielił się swym dobrym nastrojem z innymi, często nie w porę i nie na temat. Teraz dwa główne warianty to „mądrala” czyli wszechwiedzący kursant i osoba o krańcowo wąskich zainteresowaniach, chcąca wiedzy o fragmencie dla niej ważnym, z pominięciem reszty tematyki. Pierwszego bardzo chwalę i podziwiam, więc powoli staje się moim partnerem w prowadzeniu zajęć. Gorzej z tymi „wąsko-wyspecjalizowanymi” – oni właściwie winni mieć nie szkolenie a konsultacje. Przykładowo – na treningu negocjacji międzynarodowych ktoś chce, by omawiać tylko rozmowy z Włochami, bo to dla niego partnerzy. Ale i tu jest wyjście – mocne powiązanie ogólnych reguł z tymi specyficznymi. Nie zawsze się tak da…
Jakie metody szkoleniowe Pan preferuje?
Tu nie ma wyboru – współczesny trener musi być znakomitym znawcą problematyki szkoleniowej ale i zdolnym dydaktykiem. Ma być aktywny i inspirujący. Konieczne jest skłonienie uczestników do tego, by chętnie brali udział w grach, ćwiczeniach, testach. I w dodatku to wszystko trzeba potem z nimi omówić... Dużo pracy! Czyli maksymalnie aktywnie mają działać kursanci – to moja rola. Wiedza wnika w umysły „na marginesie”. Jasne, czasem trzeba trochę powykładać…
Dziękuję za rozmowę
Dziękuję bardzo.
www.anvix.pl
« poprzedni | archiwum | następny »
Moje słuszne poglądy na szkolenia – rozmowa z prof. Zbigniewem Nęckim
Powstaliśmy w 1989. Dwadzieścia lat temu wręczaliśmy pierwsze certyfikaty naszym klientom. W szkoleniach wiele się zmieniło: wielkość grup, metody ewaluacyjne, ośrodki szkoleniowe, pre i post testy… Nie zmieniły się zasady na których zbudowaliśmy Anvix oraz stali przyjaciele. Z jednym z nich rozmawiamy na temat ewolucji rynku szkoleń.Panie Profesorze, z firmą Anvix szkoli Pan już od ponad 13 lat, sama firma właśnie obchodzi dwudziestolecie. Czy mógłby Pan powiedzieć, jak w przeciągu tego czasu zmienił się rynek szkoleniowy? Jak zmienili się uczestnicy szkoleń?
Czas szybko biegnie – niewiarygodne, jak te lata minęły. Doskonale pamiętam początki, dziwne początkowe zajęcia, jakże odmienne od uniwersyteckich, studenckich zajęć. Dopiero po wielu treningach rozwinąłem kierunek właściwy – specyfikę psychologii menedżerskiej, która nie jest ani terapią ani teorią.
Tamtejsi uczestnicy byli znacznie bardziej spontaniczni i znacznie mniej zorientowani. Cały szkoleniowy boom dopiero się zbliżał, ludzie przyjmowali wszystko z chęcią i zainteresowaniem. Poziom pozytywnych emocji był wielki, wdzięczność i uznanie w oczach uczestników zdobywało się łatwo. Także dystans między nami a słuchaczami szybko się zmniejszał, a w efekcie wieczory po zajęciach musiały być integracyjne. Powstające więzi między uczestnikami były bardzo głębokie.
To był naprawdę pionierski, pełen przygód czas, czas kursantów prostych, pełnych chęci i dość naiwnie szukających szybkich, jednoznacznych rozwiązań menedżerskich. Trenerzy zachowywali się podobnie. Wszyscy ćwiczyliśmy z nadzieją na osiągnięcie stanów pomyślności i postępu. W znacznym stopniu tak właśnie się stało, tylko jakoś radości i zadowolenia nie ma tyle, co oczekiwaliśmy. Zapomnieliśmy, że zmienią się nie tylko nasze działania ale i nasze oczekiwania. I konteksty społeczne, polityczne, ekonomiczne… Świat i nasz kraj w początkowych latach dziewięćdziesiątych był też inny – entuzjazm nowych czasów i zmiany, oczekiwania i nadzieje, poszukiwania okazji i łapanie możliwości. W szkoleniach było identycznie.
Teraz jest znacznie więcej wymagań, mniej entuzjazmu, realistyczne oczekiwania i wyraźny wzrost wiedzy zarówno menedżerskiej jak i ekonomicznej. O, dalej wiele brakuje do pełnej orientacji, ale jednak studia, doświadczenie i lawina wszelkich możliwości edukacyjnych dają efekt – coraz lepiej wiemy, czego nie wiemy i wiemy, jak i gdzie się dowiadywać.
A konkretnie – nastąpiło wielkie zróżnicowanie poziomu wiedzy wśród kursantów. To jedno z trudniejszych zadań dla prowadzących zajęcia – tak to prowadzić, by i owi początkujący jak i zaawansowani użytkownicy danej tematyki byli zadowoleni, a nawet więcej – wynosili z zajęć pożytek.
Jak w Pana ocenie zmieniał się Anvix w ciągu swoich 20 lat?
Anvix miał znakomity początek, potem było jeszcze lepiej, potem jeszcze lepiej, a teraz jest całkiem dobrze. To firma mojego stałego partnera biznesowego Andrzeja Jani, ale dla mnie to za mało, by współpracować z Anvixem. Jestem jak Meksykanie – jeśli kogoś nie lubię, to nie ma mowy, by robić z nim jakiekolwiek biznesy. A Anvix całkiem prywatnie, całkiem po ludzku lubię. Po tylu latach człowiek się przywiązuje.
A przywiązanie jest mocą relacji – tego się nie da przeliczyć na pieniądze. To jest po prostu całkiem normalna, głęboka i ludzka potrzeba. Mieć przyjaciół z którymi się pięknie czujemy, wspieramy i kooperujemy. A biznes jest na boku tej najważniejszej dla nas wartości. Więzi przyjaźni.
A jak zmienił się sam rynek szkoleń? Jakie pozytywne a jakie negatywne zmiany Pan dostrzega?
Rynek szkoleń przechodzi ewolucję godną najwyższego uznania – do wejścia do Unii Europejskiej a także potem czymś najbardziej dla mnie krzepiącym było wyrastanie z kompleksów wobec zachodnich trenerów i centrów szkoleniowych. Zaczynaliśmy jako prowincjonalne „kołki” ale po bliższych kontaktach i uczestnictwie w szkołach prowadzonych przez „zachodnich” zaczynaliśmy trafniej oceniać siebie. Szybko przyszło dorównać, a czasem i lepiej popracować niż nasi zachodni partnerzy – trenerzy. Mieliśmy więcej pasji i entuzjazmu. Teraz jest po prostu normalnie – jak wszędzie.
Sam styl prowadzenia szkoleń jest coraz bardziej aktywny, interaktywny. Ludzie o tradycjach wykładowych nie sprawdzają się, konieczna jest szkoła zajęć pełnych ćwiczeń i brutalnie mówiąc – bezpośrednio przydatnych w praktyce. Biada teoretykom! To dla mnie – jako nauczyciela akademickiego – pewien problem, bo przecież słusznie się mówi, że nie ma nic bardziej praktycznego niż dobra teoria. Ale jednak trzeba przyjąć aktualne prawa rynku – ludzie kupują tylko to, co jest dla nich bezpośrednio przydatne. Ta reguła odnosi się też do szkoleń, i to widać w ogólnej sytuacji rynkowej.
A rynek jest bezlitosny – przyjmuje się to, co ludziom się przydaje. Pojawiły się wielkie nurty badania potrzeb – już nie wiemy z góry, co ludziom potrzebne. To trzeba zdiagnozować. Także nie wiemy, czy szkolenie im się przydało, przyniosło efekty . Więc wprowadzane są procedury oceny przebiegu (kiedyś nie do pomyślenia) i procedury efektywności zajęć. Jasne, nie jest to proste, ale wymagania takie są uzasadnione.
Jedno jest niezmiennie pozytywne – dostrzeganie i docenianie wiedzy jako czynnika konkurencji w działaniach. Wiedza to potężne narzędzie, a informacja staje się wartością wyżej cenioną niż surowce czy dobra materialne. Za wiedzę ludzie skłonni są płacić, a firmy szkoleniowe rozkwitają jak grzyby po deszczu. Podobnie jak wiele innych form zdobywania wiedzy – studia podyplomowe, roczne kursy, podwójne studia, stypendia zagraniczne, wizyty studyjne – wszystko to rozszerza ofertę edukacyjną. Trudnością nie jest to, co było – znaleźć szkolenia, trudnością jest to, co dotyczy całego rynku (łącznie z pastą do zębów) - wybrać to (firmę, szkolenie), co jest najlepsze w powszechnej zagadce relacji między jakością a kosztem.
Jakie są Pańskie prognozy dotyczące rynku szkoleń w Polsce? Co się zmieni, a co pozostanie bez zmian?
Krótko – pozostaną najlepsi, podobnie jak w innych segmentach następuje koncentracja, łączenia firm, wspólne strategie działania i gigantyczne wydatki reklamowo – promocyjne. Walka o rynek. Na szczęście rynek rośnie, a ilość i zapotrzebowanie na wiedze nie jest czymś jednorazowo możliwym do zaspokojenia. Im więcej wiem, tym bardziej zdaję sobie sprawę z tego, czego nie wiem… Czyli przyszłość jest po stronie szkoleń, dobrych i wartościowych szkoleń.
Uchodzi Pan za bardzo wymagającego trenera. Czego oczekuje Pan od uczestników szkolenia?
Wymagania na zajęciach studenckich mają konkretny wykładnik – zaliczenie i egzamin. Tam się srożę, bo nie mogę tolerować taniego cwaniactwa, reprezentowanego przez pewną grupę studentów. A na treningach jednak takiej sankcji nie ma – pozostaje tak prowadzić zajęcia, by sami uczestnicy chcieli uważać i aktywnie uczestniczyć. Stosuję np. odpytywanie, głosząc, że „repeticio est mater studiorum” czyli powtarzanie jest matką studiowania. Ktoś złapany na nieuważnym uczestnictwie jest żartobliwie zbesztany, ale jednak nawet takie taktownie i subtelnie poprowadzone dyscyplinowanie daje pewien efekt, kursanci są trochę zmobilizowani. Ale jednak w żadnym wypadku nie wyobrażam sobie poważnego egzaminowania ludzi, którzy są dorośli i dobrowolnie przyjmują rolę „ucznia” . Zakładam, że na tym poziomie jednak każdy odpowiada za siebie, ja stwarzam ofertę „pokarmu edukacyjnego” ale co komu będzie smakowało i co przyjmie, to jego sprawa. Można przyprowadzić konia do wodopoju – mówią Amerykanie – ale nie można się za niego napić.
W swojej praktyce na pewno zetknął się pan z tak zwanymi „trudnymi uczestnikami” szkoleń. Jaki jest Pana sposób na takie osoby?
Jest kilka wariantów trudnych uczestników. Kiedyś była to sympatyczna osoba prezesa czy kierownika, który od rana był na sporym rauszu i dzielił się swym dobrym nastrojem z innymi, często nie w porę i nie na temat. Teraz dwa główne warianty to „mądrala” czyli wszechwiedzący kursant i osoba o krańcowo wąskich zainteresowaniach, chcąca wiedzy o fragmencie dla niej ważnym, z pominięciem reszty tematyki. Pierwszego bardzo chwalę i podziwiam, więc powoli staje się moim partnerem w prowadzeniu zajęć. Gorzej z tymi „wąsko-wyspecjalizowanymi” – oni właściwie winni mieć nie szkolenie a konsultacje. Przykładowo – na treningu negocjacji międzynarodowych ktoś chce, by omawiać tylko rozmowy z Włochami, bo to dla niego partnerzy. Ale i tu jest wyjście – mocne powiązanie ogólnych reguł z tymi specyficznymi. Nie zawsze się tak da…
Jakie metody szkoleniowe Pan preferuje?
Tu nie ma wyboru – współczesny trener musi być znakomitym znawcą problematyki szkoleniowej ale i zdolnym dydaktykiem. Ma być aktywny i inspirujący. Konieczne jest skłonienie uczestników do tego, by chętnie brali udział w grach, ćwiczeniach, testach. I w dodatku to wszystko trzeba potem z nimi omówić... Dużo pracy! Czyli maksymalnie aktywnie mają działać kursanci – to moja rola. Wiedza wnika w umysły „na marginesie”. Jasne, czasem trzeba trochę powykładać…
Dziękuję za rozmowę
Dziękuję bardzo.
www.anvix.pl
« poprzedni | archiwum | następny »
Ostatnie 10 artykułów
- » Jak zmotywować się do rozwoju w czasach pandemii? Porada trenera HILLWAY
- » Pozyskiwanie nowych klientów – PROSPECTING
- » Przykładowy cykl szkoleń dla działu handlowego, mający na celu stworzyć profesjonalnie działający zespół, który skutecznie realizuję plany szkoleniowe
- » Jak oceniać pracowników, by nie budzić konfliktów
- » POKOLENIE „Y” W PRACY
- » Koniec ery przeciętnych sprzedawców?
- » Po co nam rozwój? Czy inwestowanie we własne umiejętności jest potrzebne?
- » BY INNI SŁUCHALI Z PODZIWEM - O prezentacjach biznesowych i wystąpieniach publicznych
- » Pokolenie Y. Zarządzanie generacją.
- » 5 ważnych elementów, ważnych w nowej pracy